wtorek, 1 grudnia 2015

Szczyt szczytów

No ale żeby grudzień zaczynał się tak nagle
i tak niespodziewanie
raptem kilka dni po pierwszym listopada
to już szczyt wszystkiego

w energetycznym zjeździe pozjazdowym jestem
w dodatku miałam nadzieję,
że odetchnę trochę
po wizycie Piotrka u pani profesor - tej od serca
a tu masz babo placek
pani profesor nie pojawiła się na zaplanowanym dyżurze
(widać coś niezaplanowanego jej wyskoczyło)
i wszelkie sercowe sprawy muszą jeszcze poczekać
- w naszym przypadku do najbliższej soboty

kolejny zjazd za niecałe dwa tygodnie
i znów (za przeproszeniem) kupa rzeczy do przeczytania, napisania itd.
w większości są to rzeczy bardzo, bardzo ciekawe
nie ma w tej chwili tematu, który interesowałby mnie bardziej
co jednak nie zmienia faktu,
że czuję się przytłoczona ilością i tempem tego wszystkiego

robię, co mogę, żeby nadążyć
różnie mi to wychodzi
a tu sesja coraz bliżej
trzeba więc będzie jakoś poradzić sobie
ze stresem i paniką
- że o uporządkowaniu (nie)wiedzy
w stopniu przynajmniej jako takim - nie wspomnę

i choć czuję, że szczytowa forma jest poza moim zasięgiem
to zdobywam moje własne, prywatne szczyty
i cieszę się nawet jeśli uda mi się w trakcie wykładu
choć przez chwilę opanować atak senności
(są momenty, kiedy stanowi to nie lada wyczyn)
treść wykładu nie ma tu znaczenia
zasypiam bowiem ze zmęczenia, nigdy z nudów
(jeszcze nie mamy statystyki)

cóż - każdy ma swój szczyt
(i jak mawia pewna moja imienniczka -
każdy szczyt ma swój czubaszek ;)

kilka dni temu,
całkiem nie tak dawno
(uwielbiam, kiedy Julka opowiada mi różne swoje historie
bo zazwyczaj zaczyna tak:
'kiedyś wczoraj dawno temu'
- pięknie, prawda?
i od razu widać, że czas to iluzja :)

no więc (nie zaczynam zdania, tylko kontynuuję po krótkiej dygresji)
całkiem nie tak dawno temu
siedziałam nad książkami
zastanawiając się, co jeszcze mam 'natenczas' do zrobienia,
kiedy napisała do mnie Dżo
- siostra Dżo

kiedyś jeździłyśmy razem w kameralnym gronie na weekendowe sabaty
i miło spędzałyśmy czas na gadaniu, śpiewaniu i śmianiu (się)

żeby nie tracić czasu na wymawianie całych imion
używaliśmy tylko pierwszych liter:
Be, BeeL, Dżo, Ev, Ro i Ma

teraz życie porwało każdego z nas w inną stronę
i rzadko się widujemy
szkoda, no ale cóż - c'est la vie
(liczę, że niejedną noc z piątku na niedzielę
jeszcze w życiu przegadamy)

otóż siostrę Dżo nosi po całym świecie
BeeL mówiła, że tyłek ją swędzi ;)
jak zwał, tak zwał

jeśli ktoś żyje w poczuciu, że nie podróżuje tyle, ile by chciał,
to niech się nie przejmuje,
siostra Dżo wyrabia normę za siebie
oraz za znaczną część ziemskiej populacji

co jakiś czas dostaję od niej wiadomości i zdjęcia
z najróżniejszych zakątków świata

tym razem Dżo postanowiła zdobyć Mount Everest
(ot po prostu wyszła do sklepu po bułki
i po drodze pomyślała - 'a właściwie czemu nie' ;)

i pozwoliła opublikować zdjęcia,
które mi przesłała:

Siostra Dżo we własnej osobie :)

Świat. Taki piękny (bo bez ludzi ;)




Szczyt szczytów


jak raz swoim szczytem trafiła
w szczyt moich rozterek przeróżnych
i to dobrze,
bo od razu nabrałam dystansu

do pogody (na którą nie mam wpływu)
do polityki (jw.)
i ogólnie do życia

Dżo wlazła na Mount Everest (brawo, Dżo!)
- patrzę z podziwem
i wypatruję fotek z kolejnych wypraw

na każdego czekają inne szczyty

jeden z najbliższych do realizacji w naszej grupie na studiach
to 'szczyt' wyników badań na psychologię społeczną
i nie chodzi o to, że temat badań taki górnolotny
tylko, że wyniki są zwyczajnie do sczytania
- czyli sprawy przyziemne
jednakowoż na teraz też ważne ;)

a jeśli ktoś chciałby bez ruszania się z domu
zobaczyć, jaki piękny jest nasz świat,
to tutaj (klik) może sobie pooglądać
fantastyczne zdjęcia zrobione przez Dżo
w trakcie jej licznych wypraw

Dżo, oby tyłek swędział Cię jak najczęściej
i oby nigdy nie przestał ;-*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz