niedziela, 10 sierpnia 2014

Tajemnica zaginionego pierścionka

Nie tak dawno śmiałyśmy się z Madziare, że do większości tytułów filmów tłumaczonych na język polski koniecznie musi być dodane  słowo 'tajemnica'. Jakby był to magiczny magnes, który przyciągnie do kin znacznie więcej widzów, niż gdyby 'tajemnicy' w tytule nie było.
I tak: 'Philomena' to u nas 'Tajemnica Filomeny', a 'Brokeback Mountain to 'Tajemnica Brokeback Mountain' itd.
Bez tajemnicy dziś ani rusz.

Kocham tajemnice i zagadki. Ciekawią mnie różne zjawiska nadprzyrodzone, rzeczy, które trudno wyjaśnić.
Wierzę w Boga/Siłę Wyższą/Ducha Wszechświata i opiekuńcze anioły.
I im dalej w las, tym częściej przytrafiają mi się różne ciekawe sytuacje, które potwierdzają, że są na tym świecie rzeczy, o których się nie śniło filozofom. Niektóre z nich na upartego dałoby się jakoś w miarę logicznie wytłumaczyć. Ale jest coś, w co nie wierzę - nie wierzę w przypadki.
W czasie naszych rodzinnych wakacji kupiliśmy Kubie łuk i strzałę. Zestaw ów Kuba sobie zażyczył, kiedy byliśmy w skansenie w Sierpcu (sklep z pamiątkami to żelazny punkt programu większości wypraw różnych). Po powrocie do naszej kwatery (Rancho Konik - cudne miejsce) Kuba nic, tylko strzelał z łuku. Cały czas jedną strzałą, bo tylko jedna była w pakiecie z łukiem.
Kiedy już strzelanie trochę mu się znudziło, zapytał mnie, czy też mam ochotę sobie strzelić z łuku. Ochotę miałam. Widziałam, jak Kuba strzelał. Strzała leciała kawałek i spadała niedaleko. Pomyślałam, że to nic trudnego, naciągnęłam cięciwę najmocniej jak się dało i... strzała poleciała hen daleko za ogrodzenie gospodarstwa.
Kuba zaniemówił. Nie, nie z wrażenia. Raczej ze złości. To była jego jedyna strzała. Powiedziałam Kubie, żeby się nie martwił i że na pewno uda nam się ją znaleźć. Sama w to nie wierzyłam, ale poszliśmy szukać.
Za ogrodzeniem zaczynały się zarośla i olbrzymia polana, na której wysuszona trawa miała kolor zaginionej strzały - żeby było 'łatwiej' szukać ;-)
'No to pięknie. W życiu jej nie znajdziemy' - pomyślałam i ruszyłam na poszukiwania. Kuba też szukał.
Strzała była tu igłą w stogu siana.
Totalna beznadzieja. Niby to tylko strzała, ale kiedy jest się matką, która ma do siebie wiele zastrzeżeń, to odnalezienie strzały, którą się zgubiło własnemu dziecku, jest czymś naprawdę ważnym.
Wracając do beznadziei - przypomniałam sobie o świętej Ricie. Kiedyś opowiedział mi o Niej Tata Krzyśka. Żyła na przełomie XIV i  XV wieku. Nie będę przytaczać jej życiorysu, kto chce, niech sam przeczyta. Święta Rita jest specjalistką od spraw beznadziejnych. Odkąd się o tym dowiedziałam, jestem z Nią w bliskim kontakcie ;-)
Chodząc po tej łące, poprosiłam Ją o pomoc. Wytłumaczyłam w czym rzecz i prosiłam, żeby pomogła mi znaleźć zgubę. Wiem, brzmi dziecinnie. Ale chwilę później stanęłam przed strzałą. Tak po prostu.
Opowiedziałam o tym Martynie. Chyba święta Rita Jej nie przekonała ;-) Madziare też się zwykle ze mnie nabija. Wiem, jestem trochę nawiedzona ;-)
Właściwie to sama zaczęłam się zastanawiać, jak to jest. Może to zwykłe przyciągnie? Albo rzeczywiście czysty przypadek?
No ale ja przecież nie wierzę w przypadki.
Wczoraj znów tego doświadczyłam.
Krzysiek pływał na desce, a ja poszłam nad morze. Znalazłam wolny leżak, rozłożyłam ręcznik, zostawiłam rzeczy i poszłam się wykąpać. Już w morzu przypomniałam sobie, że na małym palcu mam srebrny pierścionek, który kupiłam w Barcelonie. Coś mówiło mi, żebym wróciła i zostawiła go w torbie, ale nie chciało mi się wracać. Wcześniej też w nim pływałam i nic się nie stało. Zostałam. Kiedy po pewnym czasie wyszłam na brzeg, pomyślałam, że nie mam ochoty leżeć na leżaku. Położyłam się na piasku. W tej części plaży prawie nikogo nie było. Od czasu do czasu ktoś przechodził obok. Leżałam na mokrym piasku, co i rusz chłodziły mnie fale. Było mi bosko. Leżałabym tak jeszcze długo, gdyby nie słońce, które świeciło bardzo mocno (jak zwykle o tej porze roku, w tej szerokości geograficznej). Chciałam usiąść w cieniu i poczytać. Cała byłam oblepiona piaskiem. Weszłam więc do morza - tylko na chwilę, żeby się opłukać.  Przy brzegu było sporo śmieci, które wyrzuciło morze. Musiałam wejść głębiej. Kiedy woda sięgała mi do ramion i kiedy na tej głębokości pozbywałam się piasku z kostiumu, poczułam jak pierścionek zsuwa mi się z palca. Usiłowałam go złapać, albo przynajmniej dojrzeć gdzie opadnie, niestety na próżno. Fale mąciły wodę. Na tej głębokości trudno było zobaczyć cokolwiek na dnie. Delikatnie sprawdzałam stopami, czy nie leży gdzieś w pobliżu. Myślałam sobie, że przecież nie mógł odpłynąć daleko. Kiedy już sprawdziłam miejsce, w którym stałam, zaczęłam powoli przesuwać się w stronę brzegu. Fale mogły go wyrzucić na piasek albo na kamienie. Kilka razy widziałam coś błyszczącego na dnie, ale okazało się, że to tylko małe kamyki. Straciłam nadzieję. A  bardzo przywiązuję się do różnych bibelotów. Pomyślałam nawet, że to dla mnie lekcja, żeby się nie przywiązywać, puszczać, pozwalać rzeczom przemijać, odchodzić. No dobra, rozwój rozwojem, ale... JA CHCĘ MÓJ PIERŚCIONEK! (taka jestem rozwinięta ;-) Spędziłam sporo czasu na kolanach, przeglądając kamienie przy brzegu. Pierścionek mógł być wszędzie. Chciałam iść i kupić maskę z rurką, żeby dalej szukać, ale kiedy obejrzałam się za siebie, to już nawet nie byłam pewna, gdzie mniej więcej stałam, kiedy pierścionek spadł mi z palca. Beznadzieja. W dodatku morze z falami to nie łąka, a pierścionek na dnie to nie strzała. Weszłam jeszcze raz głęboko do wody. Wytężałam wzrok, żeby cokolwiek widzieć na dnie i prosiłam świętą Ritę o pomoc. Powiedziałam, że wiem, że proszę o coś niemożliwego i wiem, że to tylko pierścionek, ale bardzo go lubię i jeżeli pomoże mi go znaleźć, to napiszę o Niej na blogu - z tonu błagalnego przeszłam w żartobliwy - święci mają chyba jakieś poczucie humoru? ;-)
Tak, wiem... Brzmi to dziecinnie, wręcz infantylnie. Ale po chwili znalazłam mój pierścionek! Błyszczał na dnie, które ledwie widziałam w mętnej wodzie. Wyłowiłam go delikatnie palcami u stopy i cieszyłam się jak dziecko.
Zgodnie z umową opisuję, jak było :-)
P.S. Święta Rita zmarła kilkaset lat temu. Jej ciało znajduje się w sarkofagu we włoskiej miejscowości Cascia i do dziś pozostaje w stanie nienaruszonym (bez balsamowania i bez jakichkolwiek innych zabiegów 'konserwujących')

5 komentarzy:

  1. Dzięki za namiary na Św. Ritę! Właśnie kogoś takiego szukałam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super historia. Dzięki. Zapraszam Św. Ritę. Sprawdzę z ciekawości czemu ona się tymi beznadziejnymi zajęła....

    OdpowiedzUsuń
  3. swieta Rita byla juz w tej rodzinie kiedy do niej weszlam i musze przyznac ze i my korzystamy z jej pomocy ;) Bardzo ciekawa osobowosc :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zainspirowałaś mnie! Też znam jedną Ritę :) Więc napisałam: http://agnieszkagorska.wordpress.com/2014/08/11/rita/

    OdpowiedzUsuń
  5. Już dawno mówiłam , ze masz talent i powinnas napisać książkę. Swietnie opisana historia.:)

    OdpowiedzUsuń